sobota, 7 lipca 2012

Widfick - cz.1


Jak się tu znalazłam, nie wiem. Kim byłam zanim wylądowałam na tej polanie – nie pamiętam. Moja pamięć została zupełnie zniszczona, a wspomnienia wymazane. No dobrze dziewczyno weź się opanuj! Tylko spokój cię uratuję. Trzeba dotrzeć do domu, do mojego poukładanego życia – bo takie musiało być. 

No dobra rozejrzyjmy się, dookoła mam masę trawy i nic więcej. Jaka ona musi być mięciutka, wygląda jak puchaty dywanik i tak przyjemnie szumi. Kilometry zielonego puchu, w oddali góry,  wydeptana ścieżka i nic po za tym. No to wpadłam jak śliwka w kompot. Idąc po mięciutkiej trawie w stronę ścieżki próbuję myśleć racjonalnie i dokonać wyboru – w którą stronę iść – do przodu czy do tyłu? W myśl zasady której nauczyła mnie mój dziadek „jeśli znajdziesz się w dziwnej sytuacji – nigdy się nie cofaj” wybrałam marsz przed siebie. 


Słońce doskwierało coraz mocniej. Musiało zbliżać się południe, zerknęłam na zegarek - no super! Tak jeszcze Ty się popsuj. Piekielne urządzenie wskazywało zaledwie godzinę 9, cóż w sumie po co on mi w takich okolicznościach. Coraz bardziej boleśnie odczuwałam każdy krok. Prąc przed siebie w oddali zauważyłam drzewo pokaźnych rozmiarów, jego liście przyjemnie szumiały na wietrze. O tak to idealne miejsce na wypoczynek. Czym szybciej udałam się w jego kierunku. 

- OOOOO tak! Kawałek oparcia dla zbolałych pleców – powiedziałam sama do siebie opierając się o pień, czym prędzej rozsznurowując buty oraz ściągnęłam skarpetki. Czas na odpoczynek. Zdecydowanie… Wygodnie się usadowiwszy, zaczęłam rozmyślać nad moim położeniem.  Myśli natychmiast były rozpraszane przez inne, przez podziw nad kolorem nieba które miałam nad sobą, nad dźwiękiem szumiących liści, nad ciepłem które uderza wraz z wiatrem w moją zmęczoną twarz. Wtedy przyszła idea, że nawet podoba mi się to miejsce i mogła bym tu nawet zostać. Po chwili rzeczywistość zaczęła mieszać się ze snem, zmęczenie wzięło górę, a ja odpłynęłam w sen.  

Obudziło mnie puknięcie czegoś małego w noc. – Co jest?!- pomyślałam. Kolejne uderzenie tym razem w czoło. Niechętnie otworzyłam oczy, zastanawiając się o co chodzi. Własnym oczom nie wierze. To nie możliwe, już rozumiem. Uległam wypadkowi, jestem w śpiączce, a to wszystko to sen umierającego! Tak to musi być to. Nad moją głową, siedziały małe ludziki o skrzydłach motyla, usilnie celowały we mnie owocami. Zaraz to nie może być sen, przecież to boli, a w śnie bólu się nie czuje, czy tak? Tak! Na jądra Lucyfera! Co tu się dzieje, czym prędzej zabrałam swoje rzeczy i oddaliłam się od drzewa, zastanawiając się nad wytłuczeniem całej sytuacji…

cdn

1 komentarz: