wtorek, 17 lipca 2012

Widfick - 2 cz.


Po wielu minutach pieszej wędrówki oraz paru dodatkowym odciskach na stopach, ukazał się moim oczom wyczekiwany widok – osada, cywilizacja, ludzie, odpoczynek! O tak tego mi jest teraz trzeba, odpoczynku.
Miasteczko wydawało się bardzo zacofane. Patrząc na porozstawiane domki, odnosiło się nieodparte wrażenie, iż nie zmieniło się tu nic od XVI wieku. Niskie zabudowy, zarówno wznoszone z drewna jak również te z kamieni i gliny. Można rzec, bajkowy wygląd.  Z poniektórych kominów unosił się zachęcający dym, dym który oznaczał jedzenie. Wraz z tą myślą w moim brzuszku zaczęły odzywać się żaby. Czym prędzej udałam się w kierunku wioski z nadzieją, iż znajdę pomoc oraz odpowiedź na nurtujące mnie pytania.

 
Mijając pierwsze budynki wydaje się, iż osadę nie zamieszkuję zbyt wiele osób, nikt się nie kręcił w ogródkach, na dróżkach też brak przejawów życia. Postanowiłam udać się w  głąb miasta z nadzieją, iż tam kogoś spotkam. Centrum nie wyglądało lepiej, brak żywego ducha. Na samym środku placu stał przezabawny pomnik. Miał około 3 metrów wysokości i prezentował spasłego kocura, ubranego w spodnie, frak i kapelusz – kicia stała na tylnich łapach, w ręku miał zegarek na łańcuszku przypięty do kieszeni spodni.  No cóż, mieszkańcy musza mieć poczucie humoru. Rozglądając się dalej moim oczom ukazał się cudowny widok, fontanna! To oznacza, iż przynajmniej mogę dać nogą odpocząć.
Usadowiłam się wygodnie na brzegu, rozsznurowałam buty i czym prędzej zanurzyłam stopy w wodzie, która okazała się być nieprzyjemnie zimna, za zimna…. Brrrryyy! Może jacuzzi to, to nie jest, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Pozwoliłam myślom odpłynąć w bliżej nie znanym mi kierunku. Zastanawiałam się co widziałam na tym drzewie, znalazłam wytłumaczenie. Słońce mnie przygrzało miałam zwidy, owoce były strącane przez wiatr. Tak, to musi być to. Moje rozmyślania przerwał kobiecy krzyk dochodzący z za moich pleców.
- ONA ZBRUKAŁA ŚWIĘTĄ FONTANNĘ! – spojrzałam na spanikowaną kobietę, następnie na moje nogi w lodowatej wodzie i znów na kobietę. Nie dostrzegłam nic świętego w tym bajorku ale z grzeczności i poczucia winy czym prędzej wyciągnęłam stopy z wody. 
- Przepraszam, ja… ja nie wiedziałam, że to wyjątkowe miejsce, nie było żadnej tabliczki, ani nic. - Zaczęłam nieudolnie się tłumaczyć. Prawda jest taka, że nawet stado rozpędzonych nosorożców nie powstrzymałoby mnie przed odpoczynkiem z nogami w wodzie.
- Ty bezczelna dziewucho! Jak mogłaś! Nawet nie wiesz co zrobiłaś! Kim w ogóle jesteś?!- Krzyczała zdenerwowana starsza Pani i naglę z różnych zakątków miasteczka zaczęły schodzić się śmiesznie ubrani ludzie.
- Trzeba zaprowadzić ją do mera Maliesa, musi zostać ukarana – Krzyknął ktoś z tłumu. Po chwili wielki, brzydko pachnący facet trzymał mnie za barki. Bosa z masą małych kamyków w stopach wędrowałam popychana w bliżej nie znanym mi kierunku.
Po paru minutach marszu, byliśmy pod sporym budynkiem przypominającym wiejski drewniany kościół z czasów secesyjnych. Zostałam brutalnie szturchnięta, to znak abym się nie zatrzymywała. Ruszyłam po paru drewnianych schodkach do przodu, ktoś z towarzyszących mi osób otworzył drzwi. Budynek zapewne składał się z paru pomieszczeń, ponieważ na korytarzu, którym byłam prowadzona widniały różnego rodzaju drzwi, jedne większe, drugie mniejsze, każde inne.
Wydawać by się mogło, że dotarliśmy do celu mojej podróży, zostały przede mną otwarte wielkie dwuskrzydłowe drzwi. Wepchnięto mnie do środka i w tym momencie moim oczom ukazał się widok dziwaczny, nieprawdziwy i nierealny!
Pod ścianą pomieszczenia znajdowało się wielkie biurko, a za biurkiem na fotelu siedział… nie kto inny jak kocur, którego pomnik widziałam w centrum. To za wiele dla mnie jak na jeden raz i w tym momencie zaczęło mi się biało robić przed oczami, poczułam słodki smak w ustach. Straciłam przytomność. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz